Poznali się 17 lat temu na przyjęciu weselnym. Siedzieli ramię w ramię, choć z innymi partnerami. Początkowy pozorny brak zainteresowania sobą szybko przerodził się w zauroczenie, a potem w prawdziwe, wielkie uczucie. Po niespełna roku wypowiedzieli sakramentalne " tak". Dzisiaj owocem tej miłości są dzieci. Pięcioro. Małżonkowie Elżbieta i Adam Kacikowie z Siewierza mówią, że nigdy nie bronili się przed potomstwem. Szczęściem jest mieć taką gromadkę...
Z Dolnego Śląska do Siewierza
Państwo Kacikowie pochodzą z Dolnego Śląska. Pani Elżbieta urodziła się w Brzegu nad Odrą, a pan Adam w Ząbkowicach Śląskich. Los przywiódł ich jednak w inne strony. Dwa lata po ślubie wraz z rodzicami pani Elżbiety przeprowadzili się do Siewierza. Nie mają w najbliższej okolicy żadnej rodziny. Mają natomiast wielu prawdziwych przyjaciół. "Wszyscy wywodzą się ze środowisk prorodzinnych. W tych kręgach wciąż się obracamy" - wyznaje gospodarz. Od początku małżonkowie stosują naturalne metody planowania rodziny. Wspólnie ukończyli Studium Życia Rodzinnego, pan Adam prowadzi prekany dla narzeczonych. "Byliśmy mocno zaangażowani w Ruchu Domowy Kościół. Nieraz wyjeżdżaliśmy na oazy rodzin. Zwłaszcza tę pierwszą wspominamy z sentymentem. To było w..." - nie może przypomnieć sobie nazwy miejscowości, ale żona natychmiast podpowiada: "W Borowej, kochanie!".
Atmosfera rodziny...
Piętrowy, ładny, zadbany domek w Siewierzu. Z zewnątrz nie
wyróżnia się spośród innych domów w tej miejscowości. Dopiero gdy
wejdzie się do środka, można poczuć tę wyjątkową atmosferę. To atmosfera
rodziny - ciepła, szczera, pełna serdeczności i miłości...
Na co dzień wszyscy są bardzo zapracowani. Natomiast
niedzielę i dni świąteczne spędzają razem. Wówczas też najlepiej
się tam wybrać. Kiedy właśnie w niedzielę 22 lipca odwiedziłam państwa
Kacików, rodzina siedziała przy wspólnym podwieczorku. Kruchymi ciasteczkami
domowego wypieku, kompotem oraz pysznymi lodami zajadali się wszyscy,
a szczególnie najmłodsze łasuchy.
Pani Elżbieta jednym tchem wymienia imiona i wiek wszystkich
pięciorga dzieci - od najstarszego do najmłodszego. Imiona są rzeczywiście
piękne, tradycyjne, polskie, żadne nie zostało nadane przypadkowo,
każde też ma związek z rodziną. "Nie lubimy iść za modą. Wszystkie
nasze pociechy mają podwójne imiona. Czasami się mylimy, wymieniamy
wszystkich po kolei, a na końcu właściwe imię" - przyznaje gospodarz
domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wyjątkowe indywidualności
Maria Magdalena - 14 lat, Adam Andrzej - 13, Kazimierz Wojciech
- 10, Jan Sebastian - 8 i Stanisław Józef - 5 lat. Każde z dzieci
jest inne, to wyjątkowe indywidualności.
Marysia jako najstarsza z rodzeństwa i kobieta jest doskonałą
opiekunką, choć jeszcze czasami sama opieki potrzebuje. W wieku 4
lat potrafiła już czytać i dręczyła tatę pytaniami typu: "czym się
różni erupcja od wybuchu?". To mistrzyni ortografii na etapie gminnym,
kilkukrotna laureatka olimpiad z chemii, historii, języka angielskiego. "
Jest po prostu zdolna" - kwituje mama.
Adaś jest doskonałym szachistą i ping-pongistą. "Ma problemy
dyslektyczne, ale je zwalczamy"- mówią zatroskani rodzice.
Kaziu z kolei to straszny uparciuch, dobry matematyk,
gorszy polonista, śmiały i odważny, czeka go wizyta u ortodonty.
Opiekuńczy i upominający się o pochwały. Gdy mama wychwala małego
Stasia za zrobienie jej kanapki, Kaziu przypomina, że on też rano
robił mamie herbatkę. "Nie pamiętasz?" - dziwi się malec.
Jaś - filozof, zadaje bardzo dużo pytań, niesamowicie
dociekliwy, konkretny, trzeba uważać na to, co się mówi w jego obecności,
nie można go zbyć, drąży bez końca.
Staś to osobowość wyjątkowa, najmłodszy z rodzeństwa,
ale wcale się za takiego nie uważa. To domowy
nauczyciel, wywiadowca, zna odpowiedź na wszystkie pytania.
Niezwykle troskliwy, opiekuńczy, pieszczoch.
Lekarstwo na sprzeczki
Układy między nimi są różne. Wszystko zależy od tego, co ich aktualnie zajmuje. Staś z Jasiem to dobrzy kumple, chodzą swoimi ścieżkami. Marysia z Adasiem najbardziej lubią grać ze sobą w szachy lub w ping-ponga. "Najlepiej jest jednak jak budujemy schrony i bazy" - dorzuca Kaziu. Na pytanie, co robią w wakacyjne dni, wybuchają śmiechem. Mama radzi zobaczyć stertę butów, które się suszą, bo chłopcy po prostu mają niewyczerpane pomysły do zabawy, czasem bardzo niebezpieczne. " Trzeba ich cały czas mieć na oku, bo nie wiadomo, co wymyślą" - mówi p. Adam. Są też sprzeczki, utarczki, drobne kłótnie. Wszyscy są jednak zgodni co do jednego: "gdy idziemy do dziadka po cukierki. W magicznej szufladzie zawsze znajdą się słodkości, które uwielbiamy".
Jak to w rodzinie
"W dzisiejszych czasach utrzymać taką gromadkę nie jest łatwo.
Musimy sobie radzić. Dzieci nie mogą być zaniedbane. Na szczęście
nie chorują. Dobrze się uczą. Nie mamy większych problemów. Dzieci
to największy skarb, jaki dał nam Bóg. Nie wyobrażam sobie domu bez
nich" - ze wzruszeniem wyznaje mama. "Nigdy nawet przez myśl mi nie
przyszło, że żona mogłaby jakiegoś dziecka nie urodzić. Przebywać
w gronie takiej wesołej gromadki to wielkie szczęście" - z dumą podkreśla
p. Adam. I jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to właśnie on musi
utrzymać całą rodzinę. Dlatego od świtu do nocy pracuje. Handel obwoźny
artykułami chemicznymi. W wakacje pomagają mu dzieci. Każdy na miarę
swoich możliwości ma jakąś rolę do spełnienia. Artykuły na samochód
załadowuje i rozładowuje Adaś, Marysia doskonale układa towar na
półki, najmłodsi natomiast najchętniej wydają zarobiony grosz. A
pani Elżbieta? "Ja nic nie robię..." - śmieje się gospodyni domu.
Plany na przyszłość... "Jedziemy na kilka dni do babci,
żyjemy już Dniami Formacji Rodzin Wielodzietnych Diecezji Sosnowieckiej,
w których zamierzamy uczestniczyć. Później trzeba wszystkich wyprawić
do szkoły i tak dalej. Zawsze jest coś do zrobienia. Jak to w rodzinie"
- mówią rodzice.
Zbliża się godzina 18.00. Wszyscy wybierają się na Mszę
św. do parafialnego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Adaś i Kaziu są ministrantami. Pora się zbierać. Jeszcze tylko wspólne
zdjęcie przed rodzinnym domem.