Duży, drewniany dom, z białymi futrynami okiennymi i gankiem
wychodzącym do sadu to stara plebania parafii pw. Świętych Józefa
i Antoniego w Boćkach. Od dawna pomieszczenia niezamieszkanego budynku,
wypełniał jedynie kurz i strugi wpadającego światła promieni słonecznych.
Do 26 czerwca 2001 r. dom ten wydawał się być wymarzoną arkadią ciszy
i spokoju. Niestety, błogostan tego miejsca już wczesnym wtorkowym
porankiem, zakłócili animatorzy, którzy w trosce o swych przyszłych
podopiecznych, z zapałem przystąpili do prac porządkowych. Do ostatniej
chwili trwały prace remontowe, dzięki którym w ośrodku zaistniała
animatornia, toaleta i dwa prysznice. Wspólnymi siłami udało się
doprowadzić do stanu względnej używalności: siedem pokoi sypialnych,
dwa pomieszczenia przechodnie, dwie łazienki i kuchnię. Pokoje wyposażone
w łóżka lub materace, półkę bądź stołek na rzeczy podręczne, gwoździe
udające wieszaki oraz pięknie udrapowane "rażące śnieżną bielą" firanki
- sprawiały wrażenie czystych i niezwykle prostych, ale funkcjonalnych
cel, gotowych służyć swym zaciszem spragnionym odpoczynku oazowiczom.
W środowe popołudnie do starej plebanii napłynęły tłumy
młodzieży i rodziców, którzy sprawiali wrażenie ludzi zdolnych do
przeprowadzenia inspekcji sanitarnych. Pozbywszy się ukochanych rodziców,
rozlokowaliśmy się w naszych po kojach. Chłopcom w udziale przypadł
oddzielny budynek z łazienką i nadprogramowym luksusowym obserwatorium
astronomicznym (prześwity w dachu). Tego wieczoru w ośrodku "Antonianum"
zalęgło się pięćdziesięciu wygłodniałych i spragnionych... Ducha
uczestników, dziesięciu wystraszonych i przejętych rolą animatorów (
Ania, Darek, Dorota, Edyta, Jola, Magda, Madzia, Maryla, Ola, Paweł),
jedna bezbronna siostra felicjanka (s. Maria Danuta Rawinis), dwóch
odważnych kleryków (al. Krzysztof Domaraczenko i al. Rafał Pokrywiński)
oraz moderator (ks. Wiesław Niemyjski), na którego głowie spoczęła
odpowiedzialność za rozwrzeszczaną "bandę", ukrywającą się pod pseudonimem
ONŻ I stopnia. I tak to się zaczęło...
Każdy z piętnastu dni rekolekcji upływał pod znakiem
jednej tajemnicy Różańca św., z którą łączyły się myśli przewodnie
i słowa życia. Na śpiewie, pod batutą Ani i Darka doskonaliliśmy
nasze umiejętności muzyczne. Z zapałem, wytrwale ćwiczyliśmy pobożne
pieśni, niejednokrotnie delikatnie modyfikując ich ścieżkę melodyczną.
Brak talentu muzycznego ujawniał się również w czasie Jutrzni; śpiewaniu
psalmów często towarzyszyło "cudowne rozmnożenie" chórów (z dwóch
powstawały trzy lub cztery). Szkoła modlitwy, prowadzona przez diakona
Krzysztofa, była najkrótszym punktem dnia, a więc najbardziej lubianym
przez uczestników. Codziennym punktem programu była Eucharystia,
podczas której Słowo Boże "z polskiego na nasze" tłumaczył moderator
ks. Wiesław Niemyjski. Czas wolny poświęcaliśmy dokładnemu wypełnianiu
dyżurów i notatników (rutynowo sprawdzanych przez al. Krzysztofa
o każdej godzinie dnia i nocy). Wyprawa otwartych oczu i namiot spotkania
z czasem stały się przyjemną koniecznością.
Wszelkie starania moderatora i kadry zmierzały do ujarzmienia
stadka niesfornych owieczek. Doskonałą metodą, zaradzającą odwiecznemu
problemowi grupowej bezsenności, okazały się wieczory poważne (adoracja
Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo ku czci ciernia z korony Chrystusa,
adoracja Krzyża Świętego, wigilia zesłania Ducha Świętego). W ich
przeżywanie wkładaliśmy mnóstwo sił duchowych i fizycznych, których
brak skutecznie uniemożliwiał nam "nocne harce". Dzięki "silentium
sacrum" przekonaliśmy się, iż milczenie (podobnie jak śpiew) nie
jest naszą mocną stroną.
Pogodny wieczór zawsze był miłym akcentem kończącym kolejny
dzień w naszej wspólnocie. Główną atrakcją wieczorów okrzyknięto
tango Ewy i Ernesta. Urok męskiej części uczestników mogliśmy podziwiać
dzięki "Randce w ciemno", w której chłopcy w pełnej krasie wzięli
udział jako dziewczęta. Wszak przechodząc "musztrę wojskową", udowodnili
swą męską wytrzymałość psychiczną i fizyczną. Podczas wieczorów pogodnych
naszej oazie nie brakowało tzw. "dobrych numerów" i śmiechu. W zabawach
towarzyszyli nam mieszkańcy Bociek, którzy zachwyceni atmosferą oazy,
często do późnych godzin nocnych zaszczycali nas swą obecnością.
Niestety, ku nieszczęściu "tubylców", nasza odpowiedzialna i doskonale
wyszkolona ochrona była bezwzględna wobec osób odwiedzających po
godz. 22.00.
Atrakcją turystyczną oazy były dwie poważne, dalekobieżne
pielgrzymki piesze. Pierwsza z nich prowadziła nas dwunastokilometrowym
żwirowym traktem do Osmoli. W kościele pw. Matki Bożej Bolesnej Moderator
odprawił Mszę św., resztką sił wygłaszając kazanie na temat wyboru
właściwej drogi wiodącej ku Bogu. Posileni duchową strawą, zasiedliśmy
na trawniku przed plebanią, by wzmocnić ciało pysznym bigosem dostarczonym
nam przez gospodarczego Ernesta. Wyczerpani do kresu możliwości,
maszyną rozwijającą rakietowe prędkości dotarliśmy przed drzwi ośrodka "
Antonianum". Kontynuacją pielgrzymki była wolno posuwająca się kolejka
do łazienki. Kolejną okazję do umartwienia duszy i ciała otrzymaliśmy
z okazji Dnia Pojednania. W spiekocie dnia, dzięki hektolitrom wody
mineralnej, marszowym piosenkom i Bożej Opatrzności pokonaliśmy ośmiokilometrowy
odcinek do Krasnowsi. Ostatkiem sił pojednaliśmy się z ludźmi i z
Bogiem. Po Mszy św. udaliśmy się w powrotną drogę, nie przeczuwając
nawet, iż po kilku kilometrach zostaniemy "zeskrobani" z asfaltu
przez "zmotoryzowane służby dostarczające leszcze" (gospodarczy Ernest
i kleryk Robert). Mniej wyczerpująca była poobiednia rekreacja, w
ramach której w niedzielę spotykaliśmy się z rodzicami, a w dzień
powszedni z Księdzem Moderatorem, który dbając o rozwój tężyzny fizycznej
oazy, angażował nas w prace gospodarcze, np. przy grabieniu siana
i zbiorach truskawek.
Dzięki naszym kochanym Animatorom, wspaniałemu Moderatorowi
oraz Proboszczowi tutejszej parafii (ks. Jerzy Zychora), nie brakowało
nam emocji płynących ze wspólnych spotkań, wypraw, zabaw i modlitwy.
Wspólnotą oazy stworzyliśmy w "Antonianum" niepowtarzalną wakacyjną
atmosferę, której duch zamieszkał w nas (miejmy nadzieję) na stałe.
Do naszych domów powracamy z przeświadczeniem, że "Choćbyś się zagubił
Bogu i jak igła zginął w stogu, to Antoni cud ten sprawi, że do Boga
wrócisz cały".
Pomóż w rozwoju naszego portalu