Planowane rekolekcje parafialne miały się rozpocząć w środę wieczorem 2 marca. Ksiądz Arcybiskup na wiadomość o wypadku zadecydował o zrezygnowaniu z tradycyjnych rekolekcji, uznając, że rekolekcjami dla Pełkiń w tym roku będzie choroba Księdza Proboszcza. I były to chyba najbardziej owocne rekolekcje w Pełkiniach. Głosił je bez jednego słowa leżący na szpitalnym łóżku Ksiądz Proboszcz. Głosił swoją niemocą, swoim cierpieniem. Wtedy dopiero ujawniło się jak bardzo był kochany. Jakie wielkie poruszenie w parafii wywołało to wydarzenie! Modlitwy. Nadzieja. A w niedzielę wiadomość: nie żyje. Fiat voluntas tua - niech się dzieje wola Twoja. Choć tak trudno z nią się pogodzić!
Najbardziej wymowny i porywający rekolekcjonista nie zgromadziłby tylu słuchaczy, co milcząca trumna Proboszcza. Milczenie może być bardzo wymowne. Może krzyczeć do bólu uszu. Przepełniony kościół i tak wielu wokół niego. To Ksiądz Proboszcz głosi swoje ostatnie kazanie. Kazanie najbardziej przejmujące i zmuszające do refleksji. Tego kazania przyjechało słuchać dwóch Biskupów, ponad stu księży i wielkie rzesze pełkinian i sąsiadów.
Sylwetkę Kolegi w homilii pogrzebowej kreśli duktor naszego roku, ks. prał. Marian Rajchel.
Po Mszy św. pożegnanie Księdza Proboszcza. Tak wiele osób chce przemówić. Pożegnać swego pasterza. Dobrego pasterza.
W drodze na parafialny cmentarz jasno i intensywnie świeci słońce, chociaż wczoraj było tak zimno i nieprzyjemnie, że wydaje się, że to niebo otwiera się na przyjęcie swego sługi.
Pochowany został w krypcie kaplicy cmentarnej. Proboszcz razem ze swymi parafianami.
W szpitalu, przy łóżku pacjentki dowiedziałem się, że miał zwyczaj co jakiś czas wstępować do sklepu spożywczego, w którym zaopatrywali się Jego parafianie, przeglądał zeszyt z kredytowymi zakupami i za najbiedniejszych regulował należności. Dobry pasterz. Dobry człowiek.
Byłem bardzo związany z ks. Janem. Przynajmniej raz w tygodniu, najczęściej w sobotę do południa, przyjeżdżał do mnie. Zawsze mojej 92-letniej Mamusi przynosił jakieś cukierki, ciastko, a na dwa dni przed wypadkiem - spóźnione walentynkowe czekoladowe serce. W imieniu Mamusi dziękuję Ci, Jasiu!
Podczas tych sobotnich spotkań wypijaliśmy kawę i toczyliśmy długie rozmowy. Kaznodzieja powiedział, że Zmarły był ciekawy świata. Ja dopowiem: był ciekawy nie tylko tego ziemskiego świata, ale i tego, który już jest Jego udziałem. Bardzo często rozmowę kierował na sprawy wieczne: śmierć, sąd Boży; czyściec, niebo, piekło. Przytaczał różne opinie z prywatnych objawień o życiu wiecznym. Raz nawet ustaliliśmy, że kto pierwszy umrze, przyjdzie powiedzieć, jak tam jest. Przyznam się, że przez pierwszą noc po śmierci Jana prawie bezsennie czekałem. Nie przyszedł. Jasiu, zwalniam Cię od danego słowa. Do tych rozmów wrócimy kiedyś przy niebieskiej kawie. Do zobaczenia w domu Ojca!
Pomóż w rozwoju naszego portalu