Od trzech miesięcy trwa w naszej archidiecezji nowenna miesięcy przed peregrynacją obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. W tej chwili radość spotkania przeżywają wierni diecezji rzeszowskiej. W sierpniu Maryja w Swoim wizerunku zawita na naszą ziemię. Jak każde spotkanie tak i to trzeba przygotować. Od przygotowania zależy wszak owocność spotkania. Temu właśnie ma służyć nowenna. Raz w miesiącu będziemy zatem, oprócz innych tekstów związanych z przygotowaniami, zapraszać naszych Czytelników do refleksji, modlitwy. Każdy miesiąc bowiem, jak to zresztą realizuje się już w parafiach, poświęcony jest innemu tematowi. Marcowy czas Wielkiego Postu pragniemy ofiarować chorym i cierpiącym. Dziś oni, jutro my musimy zmierzyć się z prawdą o cierpieniu, o ludzkim przemijaniu, które także jest doświadczeniem bolesnym. Zapraszamy zatem do wspólnej refleksji, do dzielenia się doświadczeniami związanymi z proponowaną tematyką. Owocnych myśli i zrodzonych z modlitwy czynów.
Na krzyżowej drodze...
"Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny
dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem:
´Eli. Eli. Lema sabachtani´, to znaczy ´Boże mój, Boże mój, czemuś
Mnie opuścił?´ (Mt 27,45-47)
Kamienie Golgoty echem wieków rezonują to Jezusowe wołanie
do Ojca. Potęguje się ten głos w sytuacji, kiedy człowiek w swej
egzystencji dotyka Krzyża. Choroba, upływ czasu, to chwile gdy odkrywamy,
że coś się zmienia. Lekarskie diagnozy utwierdzają nas w przekonaniu,
że zmienia się rzeczywistość pogodnej codzienności, a nad naszymi
głowami piętrzą się chmury niepokoju. To wtedy, po raz pierwszy w
sercach wielu rozlega się to wołanie do Ojca. Często zadajemy Bogu
trudne pytanie - dlaczego ja?
Jak na wzgórzu Golgoty odpowiedzią jest cisza, czasem
jakieś mdłe słowa niosące nadzieję, że "nie jest tak źle", "to tylko
chwilowa niedyspozycja". Powoli znajomi zaczynają nas unikać lub
też ranią nas banalnymi słowami, w sytuacji, kiedy my wiemy coraz
jaśniej, że Golgota staje się naszą rzeczywistością.
Dlaczego cierpienie - udajemy się wtedy z tym pytaniem,
do tzw. kompetentnych - do księży. Ich bezradność sprawia, że cierpienie
zaczyna nas zżerać, czyni spustoszenie w naszej ludzkiej egzystencji.
Dlaczego cierpienie?
Reklama
Odpowiedź bardzo poprawna, katechizmowa, każe stwierdzić, że
to skutek pierworodnego grzechu, że to szansa na odpokutowanie tu
na ziemi naszych słabości i grzechów, za które musielibyśmy cierpieć
czyśćcowe męki. Wtedy chory człowiek, drążąc dalej rzeczywistość
swojego cierpienia pyta - dlaczego zatem cierpią niewinne dzieci,
które przecież nie mają żadnego osobistego grzechu?
Nie wiem - to jedyne, co przychodzi do głowy. Nie wiem
na pewno i sam boję się cierpienia. Jednak rozum podpowiada, że cierpienie
jest jakimś wielkim zmaganiem się Boga ze złością świata. Jest wysiłkiem
Ojca, który pragnie zgromadzić w niebie wszystkie swoje dzieci. Frosard
w swojej Niedokończonej Ewangelii napisał znamienne słowa. Postawił
tezę, że każdy potępiony to nieudane dzieło stwórcze Boga. Obserwacja
rzeczywistości ujawnia, że im więcej na świecie zła, im mniej aktów
ekspiacji za zło popełnione, tym więcej wśród ludzi cierpienia. To
pierwsza refleksja w tym nowennowym miesiącu poświęconym właśnie
ludziom chorym i cierpiącym.
Każdy z nas jest człowiekiem, który poznał smak prochu
ziemi, którego dotykamy z każdym naszym upadkiem. Czy podejmujemy
wysiłek wynagrodzenia Bogu i ludziom za nasze złe życie, za grzechy,
zgorszenie. Pierwsi rodzice po uświadomieniu sobie swojego grzechu,
zaczęli okrywać swoją nagość zielenią ogrodu, który zaprzedali diabłu.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy świata, gdyby wówczas, zamiast
ukrywać się przed Bogiem, w prostocie uznali swój grzech. Tamta reakcja
trwa do dziś. Człowiek zamiast jak celnik uznać swoją słabość, wtulić
się w ramiona Ojca, przystraja się w coraz wymyślniejsze kreacje.
Doszło do tego, że stroi się w szaty grzechu i próbuje wmówić sobie
i światu, że to najlepszy strój.
Ta nieco metaforyczna refleksja rozpisuje się na proste
doświadczenie - współczesny człowiek chełpi się grzechem, wmawia
sobie i innym, że to nie grzech, ale postęp, cywilizacja. Jak bowiem
nazwać tendencje, które pragną usankcjonować grzech sodomski, jak
dawniej nazywano homoseksualizm, jak określić dążenia do prawnego
usankcjonowania zabijania nienarodzonych. Któż dziś za wielki grzech
uznaje małżeńską zdradę? Mówienie o grzechu związanym z przedmałżeńskim
współżyciem grozi posądzeniem o cywilizacyjne uwstecznienie. Rzeczywistość
grzechu dotyka nas codziennie. To on, o czym mało się mówi staje
się pierwszym źródłem cierpienia. Grzech zawsze towarzyszył człowiekowi.
Nigdy chyba jednak nie był tak zignorowany w swej złości jak dzisiaj.
Ludzie grzesząc, szukali oczyszczenia, nazywali zło po imieniu. Dziś
zło pragnie się nazwać dobrem, postępem, a Wielki Post nie staje
się czasem składania przed oczy Boga naszych słabości, błagania o
przebaczenie i uzdrowienie tych, których przez grzech skrzywdziliśmy.
To propozycja pierwszej refleksji na ten postny czas.
Niedawno prowadziłem rekolekcje ewangelizacyjne w jednej
z parafii. W programie takich rekolekcji przewidziana jest modlitwa
wstawiennicza. Tym razem postanowiliśmy, że będzie to powierzenie
się wspólnocie ze swoimi bardzo intymnymi problemami. W tym celu
rozdaliśmy uczestnikom kartki, na których oni anonimowo pisali swoje
intencje. Najbardziej wstrząsającymi były prośby o modlitwę w intencji
usunięcia cierpienia spowodowanego alkoholizmem. Kolejną grupą próśb
było wołanie o usunięcie cierpienia związanego z różnymi grzechami.
Jak litanijne wezwania powtarzały się prośby - módlcie się bracia
i siostry za mnie, by ustąpiły wyrzuty sumienia związane z moim dawnym
życiem pogrążonym w małżeńskiej niewierności. Powierzam wam moją
intencję modlitwy o uspokojenie mojego sumienia, które obciążone
grzechami męczy mnie przekonaniem, że się nie zbawię, że będę potępiony.
Kolejnego dnia podczas agapy i składania świadectw związanych z przeżyciem
rekolekcji znamienną była wypowiedź jednej z kobiet: "Cierpię już
od wielu lat na poważną chorobę. Przyjechałam tu, aby nabrać sił
do zmagania się z moją chorobą. Gdy podczas modlitwy wstawienniczej
usłyszałam, jakie są duchowe cierpienia ludzi, zaczęłam dziękować
Bogu, że mnie dotknął jedynie fizycznym cierpieniem".
Może dla zdrowych i tych, którzy nie myślą o czasie spełnienia
to świadectwo wyda się mdławe. Niemniej ważnym jest zastanowienie
się nad swoim życiem duchowym. Nad naszą relacją do grzechu. Sprawiedliwy
siedemkroć dziennie upada. Grzech został przez owo wołanie Jezusa
na krzyżu pokonany, ważne, abyśmy uznali go za zło. Wtedy w nas i
wokół nas będzie z pewnością mniej cierpienia. I nie będziemy Boga
oskarżać za zło przez nas popełniane.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wobec mijającego czasu...
Jest cierpienie, które wiąże się z przemijaniem. Młodzi wierzą,
że starość ich nie dotknie. Starsi, porównują się z innymi korzystając
z metrykalnych dat. Któż z nas nie przeżył takiego doświadczenia
patrząc na nekrologi w gazetach. Uspokaja nas sędziwy wiek zmarłych,
jakoś staramy się uładzić z faktem śmierci ludzi od nas młodszych.
Jedynie noc, ten bezwzględny demaskator przypomina o mijającym czasie.
Nagły bezdech, kołatanie serca, to syndromy może nie tyle choroby,
co właśnie prawdy o starzeniu się. Współczesny człowiek nie chce
przyjąć prawdy wypisanej na ścianach klasztoru zakonników z Baltimore.
Przed dwoma wiekami wypisali słowa mądre, piękne i prawdziwe. Trudne
jedynie do wprowadzenia w naszą egzystencję. "Przyjmij spokojnie
co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości".
To poezja. Rzeczywistość pokazuje, jak trudna do zrealizowania. Nasze
wioski pełne są bolesnych świadectw, jak człowiek nie umie pogodzić
się z prawdą o przemijaniu. Siedemdziesięcioletni dziadkowie przesiadują
w piwiarniach. Nastoletnim kompanom piwnych biesiad każą sobie mówić
po imieniu, wiodą w pijackim amoku tzw. prym na wiejskich zabawach.
Dzieci się wstydzą, cierpią, wnuki nie chodzą na zabawy, bo tam dziadek
ośmiesza się wobec całej wspólnoty. To niekoniecznie nałóg. To często
krzyk cierpienia wobec mijającego czasu, z którym tak trudno się
pogodzić.
"Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają..." chciałoby
się powtórzyć za owymi zakonnikami. A tak trudno. Samemu prawie niemożliwe.
Trzeba uchwycić się ręki Jezusa. Trzeba stanąć w Ogrójcu i posłuchać
melodii słów prośby - smutna jest dusza moja. Jeszcze nie było oprawców,
jeszcze nie bolało ciało, ale bolała dusza Boga człowieka, bo ten
moment poprzedzał to, co nieuniknione - fizyczne dolegliwości, trwogę
konania. Ten naturalny, nieunikniony lęk jest do pokonania. Ujawniają
to ludzie starsi, którzy potrafili uporać się z prawdą o mijającym
czasie. Pięknie pisał o nich ks. Pasierb w opowiadaniu o starych
kobietach w kościele. W tym opowiadaniu są tak piękne, że aż zmysłowe.
Stare ciała oddały Jezusowi, i już niejako tutaj egzystują w pięknie
swoich uwielbionych modlitwą i subtelnością ciał. Swoją starością
i mądrością dogmatyzują prawdę o życiu wiecznym. Są piękne. Sam Pasierb
dał temu świadectwo podczas swojej ostatniej choroby, kiedy napisał
krótkie słowa "wierzę, że Jesteś, przecież umieram".
Starość nieuniknione prowadzi do tego etapu cierpienia,
którego boimy się najbardziej...
Wobec lęku przed unicestwieniem....
Przytoczmy dwa obrazy ludzkich reakcji wobec niepokoju starości,
cierpienia. U Bernanosa w książce Pamiętnik wiejskiego proboszcza
spotykamy się z cierpieniem, które zostaje spożytkowane dla innych.
Oto tytułowy proboszcz dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę
nowotworową. Przeżywa szok, jednak po refleksji postanawia spożytkować
czas, który mu został do czynienia dobra. Odwiedza swoich parafian.
Z perspektywy nowej egzystencjalnie rzeczywistości, w innym świetle
postrzega życie swoich owieczek. Czas choroby staje się wielkim darem
dla parafii. Wielu powraca do przyjaźni z Bogiem, kościół napełnia
się ludźmi. Cierpienie owocuje nadzieją szczęśliwej wieczności zarówno
dla chorego, jak i jego podopiecznych.
I inny, współczesny obraz. Media ujawniły wiadomości
o dramacie pięknej aktorki i piosenkarki Cher. Pięćdziesięciopięcioletnia
kobieta wskutek licznych operacji stanęła na skraju fizycznego unicestwienia.
Nikt nie ma odwagi dokonać kolejnej operacji plastycznej. Za życia
jej ciało się po prostu rozpada. Unika ludzi, przeżywa dramat śmierci
za życia. Cierpienie, które kosztowało ją tyle pieniędzy.
Reklamy telewizyjne mamią nas mirażem nieśmiertelności.
Chrystus swoim wołaniem z krzyża pragnie powiedzieć, że On pierwszy
stanął w szeregu cierpienia. Nie jest propagatorem życia bez radości.
Przywracał ją wszak wielu, kiedy pielgrzymował po Ziemi Świętej.
Nie oszukuje jednak i Swoim cierpieniem głosi prawdę o jego konieczności.
Z Nim możemy z tego czasu uczynić wielki dar dla tych, którzy cierpią
fizycznie będąc zdrowymi.
Na koniec pragnę przytoczyć przykład usłyszany w dzieciństwie
podczas parafialnych misji.
W jednej, znanej z oziębłości parafii miały odbyć się
rekolekcje. Proboszcz znając niechęć wiernych do praktyk religijnych
szukał kaznodziei znajomego, przed którym nie musiałby się wstydzić
swoich parafian. Wybrał jednego z kursowych kolegów, szpitalnego
kapelana. Uczciwie powiedział mu, że tłumów nie będzie. I rzeczywiście.
W pierwszym dniu kościół świecił pustkami. Jednak z każdym dniem
ludzi przybywało. Kiedy nadszedł dzień spowiedzi, księża, którzy
znając parafię nie kwapili się do kościoła zostali zaskoczeni tłumem
penitentów. Spowiedź trwała do późnych godzin wieczornych. Na zakończenie
rekolekcji wzruszony proboszcz ze łzami w oczach dziękował rekolekcjoniście.
Ten w odpowiedzi powiedział: - Nie mnie dziękujcie. Wiedząc, że jadę
do trudnej parafii prosiłem moich chorych w szpitalu o modlitwę,
o ofiarowanie cierpień w intencji tej parafii. To, co się wydarzyło,
jest owocem ich ofiary. To do nich winniśmy teraz pójść i podziękować
im. Powinniśmy stanąć przy łóżkach, na których już nie ma chorych,
bo odeszli. Może ofiarowali Bogu swoje śmiertelne lęki za wasz pokój,
który, jak ufam, zagościł w waszych duszach. Odpowiedzią był szloch
zebranych. Oto cierpienie, które staje się wielkim darem dla świata.
Boję się cierpienia, choroby, śmierci. Wierzę jednak,
że ten czas, który trwa, zbliża się spotęgowany doświadczeniem lęku,
nie jest kaprysem Boga. Jest darem dla mnie i dla świata. Wierzę
głęboko, że po drugiej stronie życia do ludzi, których Bóg znalazł
godnymi szczególnego uczestnictwa w krzyżu Jego Syna podejdą liczni
zbawieni, i ludzkim językiem mówiąc, będą całować ręce owych cierpiących,
bo to dzięki ich cierpieniu zostali zbawieni.
Cieszmy się życiem, dbajmy o tego życia koloryt, ale
też módlmy się o łaskę siły na zbliżające się mroki Golgoty.
Życie jest wszak piękne, tym piękniejsze o ile utrzymuje
się w nim napięcie między tym, co doczesne i wieczne.