W niedzielę 10 czerwca kibice sportów związanych z wyścigami samochodowymi przeżyli prawdziwy szok, widząc koszmarny wypadek Polaka. Na 27. okrążeniu ulicznego toru im. Gillesa Villeneuve’a kierowca BMW Sauber przy prędkości ok. 250 km/h stracił panowanie nad bolidem. Uderzył w betonową barierkę. Siła uderzenia przesunęła ją aż o 5 cm (!). Następnie bolid koziołkował kilkaset metrów, aby z impetem wyhamować na kolejnej zaporze. Z pojazdu pozostał tylko kokpit z uwięzionym wewnątrz Polakiem. Inne jego części zdążyły wcześniej poodpadać, absorbując część energii powstałej przy zderzeniu.
Wypadek trwał zaledwie parę sekund. Wydawało się, że można spodziewać się najgorszego. Wielu sądziło, że Robert Kubica, podobnie jak przed trzynastu laty słynny Brazylijczyk Ayrton Senna, stracił życie na torze. Cała sytuacja wyglądała po prostu przerażająco. Widać było, że kierowca stracił przytomność. Wszyscy z niepokojem oczekiwali wieści o jego stanie. Szybko jednak poinformowano, że Polak żyje, jest przytomny i raczej nic poważnego mu się nie stało. Późniejsze badania były też bardzo pomyślne. Otóż polski kierowca doznał tylko lekkiego wstrząśnienia mózgu i skręcenia kostki. Sprzed szpitala odjechał własnym wozem.
Jak doszło do tego makabrycznie wyglądającego wydarzenia? Niestety, przy manewrze wyprzedzania bolid Kubicy zawadził o tylne koła pojazdu Włocha Jarno Trullego (Toyota). Przód auta Polaka stracił przyczepność. Nie dało się nim sterować. Dlatego też nasz kierowca nie mógł nic zdziałać. Był po prostu bezradny. Nie miał żadnego wpływu na kierunek jazdy. Najprawdopodobniej błąd popełnił kierowca Toyoty, niechcący zajeżdżając drogę pilotowi BMW Sauber. Specjalna komisja zbada okoliczności tej kolizji. Wyniki będą znane mniej więcej za miesiąc. Trzeba się cieszyć, że naszemu zawodnikowi nic się nie stało i że może nadal kontynuować tak świetnie zapowiadającą się karierę. Jego szef - Mario Theissen często powtarza, że pan Robert nie ma słabych stron i bardzo profesjonalnie podchodzi do swojej pracy. Ponadto jest obdarzony niesamowitym refleksem.
Wszyscy komentatorzy podkreślają, że naszemu kierowcy nic się nie stało, ponieważ przy budowaniu bolidów F1 stosuje się najnowsze technologie. Dzięki nim kokpit, fotel oraz strój tworzą swoisty kokon, który ochrania kierowcę. Technologia miałaby zatem uratować życie naszemu rodakowi. Niemniej ci, którzy zdejmowali kask z głowy Kubicy, twierdzą, że wewnątrz miał obrazek z Janem Pawłem II. Inni mówią o tym, że na hełmie też widnieje napis z imieniem Papieża...
Jakkolwiek by było, team BMW Sauber ma zbudować z gotowych podzespołów nowy bolid (naprawa starego kosztowałaby ok. 400 tys. dolarów USA). Inżynierom tego typu praca zabiera zaledwie dwa dni. Trzeba jednak długo testować nowy pojazd, aby dokładnie poznać jego słabsze i mocniejsze strony.
Wypadek na torze w Montrealu unaocznia bardzo dobitnie zagrożenia, które czyhają na ludzi biorących udział w wyścigach F1. Nie wystarczy tylko dobrze i bezbłędnie pojechać. Trzeba też mieć sporo szczęścia i uważać na inne bolidy.
Sądzę, że kraksa Roberta Kubicy może być przestrogą dla wielu polskich kierowców, szczególnie młodych. Sam często prowadzę i widzę, jak wielu łamie nagminnie drogowe przepisy, jeżdżąc nie tylko samochodami bez wyobraźni. Nietrudno wtedy o wypadek. Nasze pojazdy nie są jednak bolidami F1. Dlatego też w wielu przypadkach brawura prowadzi do tragedii. Uważajmy zatem na drogach. Uczmy się kultury jazdy. Pamiętajmy, że nie jesteśmy sami na jezdni. Zaczynają się wakacje, więc tym bardziej zwracajmy baczną uwagę na to, co się wokół nas dzieje.
(jłm)
Kontakt:
Pomóż w rozwoju naszego portalu